Granicę węgierską przekroczyliśmy 20 września i tam złożyliśmy broń. Pierwszym moim miejscem internowania na Węgrzech była miejscowość Domos, w której ulokowano oficerów i podchorążych. Po kilku jednak dniach przetransportowano mnie wraz z pozostałymi podchorążymi do obozu w miejscowośći Rakoscsaba. Tutaj dotarła do nas wiadomość, że generał Władysław Sikorski przedostał się do Francji i tam tworzy Polska Armię. Z kraju od rodziny otrzymałem pierwsze niepomyślne wiadomości. Szwagier inż. porucznik rezerwy Stefan Grodecki, jedyny lotnik jaki brał udział w obronie Westerplatte, gdzie zresztą stale pracował, wraz z ocalałą załogą dostał się do niewoli.Żonie jego, a mojej siostrze Joannie, po zajęciu przez niemców Gdańska udało się wymknąć ze swego mieszkania we Wrzeszczu i dostać do Torunia, gdzie zatrzymała się nie na długo zresztą w mieszkaniu starszej siostry naszej Marii i jej męża Leona Gabryelewiczów, właścicieli restauracji "Pod Strzechą" przy ulicy Chełmińśkiej. Ale rychło, bo już w październiku musiała uciekać przez okno, bo do restauracji wpadli Niemcy, aresztowali Marię i Leona Gabryelewiczów i ślad po nich zaginął.Joannie szczęsliwie udało się dojechać do Krakowa i zamieszkać z rodzicami. W Budapeszcie nadal czynna była Polska Ambasada, skąd do naszego obozu dotarł poufny rozkaz, aby nie wstrzynać na własną rękę ucieczek, które dezorganizowały pracę Ambasady, a ponadto narażają uciekajacych na aresztowania przez węgierską policję. Ewakuacja do Francji, zgodnie z planem Ambasady, musiała być przeprowadzona w warunkach konspiracji w małych grupach i to dopiero po dotarciu do obozu informacji o przygotowaniu paszportów dla wyszczególnionych osób. Wysłannik Ambasady, który pojawił się w naszym obozie w październiku czy też listopadzie zrobił nam potajemnie zdjęcia do paszportów. Zobowiązał nas czekać na hasło do ucieczki. Wówczas należało skierować się do Budapesztu po paszport, cywilne ubranie i niezbędne zaopatrzenie do podróży. W zimie coś ruszyło z ewakuacją, od czsu do czasu zaczęto wzywać po kilka osób z obozu. Będąc zawsze zdyscyplinowanym żołnierzem cierpliwie czekałem na swoją kolejkę.
Niestety nie doczekałem się, dobiegała końca zima 1940-tego roku, obóz nasz Węgrzy zlikwidowali, a nas pozostałych przewieźli pod strażą do obozu w Ersekujwar. Sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz bardziej nerwowa, daremnie oczekiwaliśmy łącznika z Budapesztu z zawiadomieniem o przygotowaniu paszportów. Obóz w Ereskujwar był ogrodzony siatką,na zewnątrz której pilnowały nas gęsto rozsiane posterunki węgierskie tak,że o ucieczce przez ogrodzenie nie mogło być mowy. Było to chyba w miesiącu marcu kiedy Węgrzy zażądali od Polskiej Komendy Obozu przygotowania dużej grupy internowanych do pomocy przy robotach polnych. Zaświtała nam nadzieja na rychłe wydostanie się poza obóz, planowaliśmy bowiem, nie czekając dłużej na łącznika z Budapesztu na własną rękę przedostać się do Polskiej Ambasady. Było nas trzech zaprzyjaźnionych i zdecydowanych na zrealizowanie tego planu, a to: plutonowy podchorąży Longin Stachański z Warszawy, kapral z cenzusem Jerzy Głogowski z miejscowości Brzozowice-Kamień pow. Tarnowskie Góry i ja. W trójkę zameldowaliśmy się u pełniącego obowiązki Polskiego komendanta Obozu majora "Z" pochodzącego prawdopodobnie ze Stanisławowa, wyłuszczyliśmy mu swój plan proszac o wciągnięcie nas na listę żołnierzy wytypowanych do prac na roli, Spotkało nas jednak przykre rozczrowanie, gdyśmy się jednak wygadali, że planujemy ucieczkę stanowczo odmówił pomocy, oświadczając " tutaj potrzeba ludzi do pracy a nie do ucieczki". Czuliśmy się bardzo zawiedzeni i rozgoryczeni, do dziś czuję żali do wspomnianego majora, być może losy moje potoczyłyby się nieco inaczej, choć kto to wie, czy to nie z woli Opatrzności takie było moje przeznaczenie. Po wyjeździe grupy na roboty resztę w tym i nas pozostałych w obozie przewieziono pod silnym konwojem do następnego obozu w Leva,a za jakiś czas jeszcze do innego w Estergom. W międzyczasie upadła francja i skończyły się moje marzenia o przedostaniu się do Polskiej Armii we Francji. Zmienił się również stosunek Węgrów do internowanych Polaków, doświadczyłem tego na sobie, gdyż zakwaterowano nas w końskich stajniach na zgniłej i zapchlonej słomie w fatalnych warunkach higienicznych. Mijały miesiące i coraz bardziej wyczuwało się, że następne uderzenie armii hitlerowskiej pójdzie na Bałkany i ty samym wpadniemy w ich szpony. Należało więc coś samemu zadecydować. Władze obozowe podały do wiadomości,że Generał Sikorski, w sytuacji jaka zaistniała po klęsce aliantów na zachodzie, nie widząc dalszej możliwości ewakuacji z Węgier do Francji, dał wolną rękę internowanym do ewentualnego powrotu do Polski. Byłem podobnie jak wielu z nas w rozterce co począć w tej tragicznej sytuacji jaka powstała szczególnie dla nas Polaków na obczyźnie. Z krajem utrzymywałem kontakt korespondencyjny tak z rodziną jak i z kolegami oficerami rezerwy, którym udało się uniknąć niewoli. Dawali mi do zrozumieni, że w Kraju organizuje się dywersja, zachęcając przy tym do powrotu. Z ciężkim sercem zdecydowałem się na powrót do Polski i dołączyłem do gotowego już do odjazdu transportu.Niemcy gwarantowali wszystkim zwolnienie po przyjeździe do Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz